sobota, 11 marca 2017

Burza

Ponieważ coraz szybciej zbliża się wiosna, a razem z nią pierwsze burze... Chcę Was uraczyć kąskiem moich fantazji. A może nie tylko fantazji...? ;)

Opowiadanie to możecie przeczytać również na Najlepszej Erotyce.

I have been ready at your hand
To grant whatever thou would'st crave;
I have waged both life and land
Your love and goodwill for to have.
Greensleeves

Burza

Chłodna gorycz pierwszego łyku piwa błogo orzeźwiła usta i przełyk. Wyciągnąłem się na leżaku z pełnym samozadowolenia uśmiechem i niemal niewyczuwalnym, ale coraz uparciej dobijającym się do płytszych obszarów świadomości idiotycznym przeczuciem, że coś mnie ominęło. Całe moje trzydziestoletnie życie dążyłem do tego, żeby „było dobrze, synu”, a owo nieosiągalne „dobrze” w miarę upływu lat przybierało coraz bardziej stateczne i niepokojące kształty. Będąc nastolatkiem, a potem młodym facetem, nigdy nie myślałem, że ustatkuję się, czy – o zgrozo - ożenię. Patrzyłem z ukrytym podziwem na pary z wieloletnim stażem, jednocześnie z dumą obnosząc swój czub zdobywcy. Trudno było żyć inaczej, gdy każde spojrzenie kolegów wystawiało na próbę moją męskość, a każda napotkana dziewczyna dosłownie roztapiała się w ramionach. Po prostu wpisywałem się w  statystykę, której hołdowali wszyscy moi koledzy – im więcej, tym lepiej. I jak wszyscy, albo prawie wszyscy, potoczyłem się po studiach po obłędnej równi pochyłej. Przypadkowa znajomość, długotrwałe zauroczenie, zachwyt rodziców, metry białych koronek i czarny garnitur. Dystyngowany i stateczny Maciej Wilkowski, z ledwie wyczuwalnym żalem, pożegnał swoje dawne oblicze.
*
Przybyło mi parę lat, sporo sałaty w banku, pojawiła się dwójka dzieci i szybko powstający dom na wsi. Wszystko było w porządku. Mury rosły, żona sadziła kwiatki, synowie deptali je w dzikich gonitwach, a ja nawet trawę zacząłem kosić. I wtedy, w postępującej fazie rutyny, zjawiła się ona.
*
Dopiero po tych kilku tygodniach uświadomiłem sobie, że tak naprawdę nigdy nie byłem zakochany. Moja żona była wspaniałą towarzyszką, ale gdyby odeszła, moja egzystencja wyglądałaby tak samo, jak przedtem. Z drobnymi zmianami. Boże, moje życie nie istniało. Aż do teraz.
*
Wicie gniazdka też może być ekscytującym przeżyciem, ale to moja żona była w nie zdecydowanie bardziej zaangażowana. Doprowadzony na skraj rozpaczy niekończącą się pielgrzymką po sklepach budowlanych i oferujących dodatki do wnętrz, tysiącami odcieni farby w kolorze pudrowego różu, niuansami kredensików i sekretarzyków, przekazałem Monice stery. Pochłonięta szałem urządzania domu zalśniła po raz kolejny obrączką przed moimi oczami.
- Kochanie, te ściany nie mogą być tak monotematyczne. Patrycja opowiadała mi, że...
- Fonia wyłączyła się automatycznie. Dopiero później zorientowałem się, że obiecałem poszukać odpowiedniego rysownika. W przypływie ostatecznej desperacji i lenistwa zadzwoniłem do znajomego z centrum kultury. „Czeeej stary, chyba będę kogoś miał… O, nawet adres prawie obok ciebie, piękne projekty robi”. Następnego dnia miało się więc u nas pojawić jakieś lokalne, artystyczne objawienie, które uczyni nasz dom nietuzinkowym i niepowtarzalnym. Wtedy wydawało mi się, że wiem, o kogo chodzi. I miałem rację
- wydawało mi się.
*
Widziałem ją z daleka kilka razy. Wiedziałem tylko, że będzie naszą sąsiadką, ma dziewiętnaście lat, jest niewysoka i ma bardzo długie, rude włosy. Nic szczególnego, facet. Masz trzydzieści lat i żonę. Siedź spokojnie na dupie, jak na żonkosia przystało –pomyślałem. Więc, jak na żonkosia przystało, przyjechałem rankiem, żeby nadzorować pracę rysowniczki. Ku chwale naszego domu i przyszłości.
Widziałem z pozycji pana domu, jak otworzyła furtkę. Zafalowała bujna, lśniąca grzywa włosów, a zachrypnięty metal odezwał się wzbudzającym dreszcze skrzeczeniem. Lekki chód, zdecydowanie zbyt taneczny i w niczym nie przypominający typowej, różowej miłośniczki dyskotek w remizie.
- Dzień dobry... miło mi pana poznać. Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracować - miękki alt ujmująco połechtał moje uszy.
- Zapraszam do środka. – Grzeczniej się nie dało.
Mimo to, patrząc na jej naturalną, nie umalowaną twarz, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że drzemie w niej ognista przepaść. Spojrzałem na nią ze swojego metra dziewięćdziesiąt i to był koniec. Zielone oczy, jak ocean po burzy. Głębokie, skrzące namiętnością i czystością, pytające...
- Od czego zaczniemy, panie Wilkowski? - To na pewno nie było to pytanie.
- Proszę mówić mi Maciek. - Zareagowała zaskakująco ciepłym uśmiechem, poczułem ciepło jej dłoni w swojej.
- Julia.
Kuźwa. Przepadłem.
*
Zabrała się do pracy, a ja wróciłem do inspirującego koszenia trawy. Kosiarka brzęczała, bzyczały pszczoły w łanach jaskrawożółtego rzepaku. Julia. Pełne, wiśniowe wargi. Gładka skóra. Nimb miedzianych kędziorków, rozświetlany ostrym, majowym słońcem. Bzzzzzzz. Upał mącił w głowie.
*
W pokoju żony było o wiele chłodniej. I o wiele goręcej. Dziewczyna stała na krześle wspinając się na palcach i tworzyła pędzlem i farbą jakieś abstrakcyjne cudo.
- Podoba ci się? - Zeskoczyła z krzesła i stanęła obok mnie, aby rzucić okiem.
- Niesamowite – stwierdziłem, przenosząc wzrok ze ściany na jej biust. Luźny czarny t-shirt co prawda zakrywał wszystko, co konieczne, ale pozostawiał przy tym nieograniczone pole do popisu wyobraźni.
Do dziś nie wiem, jak to się stało. Po prostu objąłem ją mocno, przyciągnąłem jej głowę do swojej i zanurzyłem się w smaku jej ust. Całowałem namiętnie, zachłannie, jak po miesiącach celibatu. Nie było już wrzeszczących dzieciaków, gderajacej żony, problemów, nowego domu, planów na przyszłość, całego świata. Prywatna apokalipsa.
Wyrwała się z moich ramion i odepchnęła mnie. Mocno. Uderzyła w twarz, a echo policzka poniosło się po pustym pomieszczeniu. Błyskawicznie wgryzła się w moje wargi tak, że poczułem w ustach smak krwi. Szarpnąłem głową do tyłu, ale nie pozwoliła mi się wyrwać, przytrzymując mocno za włosy. Z pięścią ciągle zaciśniętą na mojej czuprynie, zagryzając usta, skierowała mnie w dół… Jakimś cudem wyplątała się z koszulki i cisnęła ją niedbale na podłogę. Podniecenie i chłód surowego pomieszczenia boleśnie usztywniły jej sutki. Wielokrotnie widywałem piersi moich partnerek, ale większość z nich miała brodawki ciemne, jak karmel lub różowe, jak wnętrze ust. Jej były tylko muśnięte delikatnym rumieńcem, a zimno otulające nas jak mgła sprawiało, że stały się wrażliwe na każdy, nawet najmniejszy dotyk. Podziwiałem je, musiałem podziwiać, bledziutkie i kuszące. Przywarłem zębami do lewego sutka, gorąco zmieszało się z zimnem i uderzyło mi do głowy. Julia wyprężyła się, jęcząc głośno. Dawno już rozpięte i zsunięte z bioder spodnie dały sposobność palcom mojej dłoni do wyczucia, że jej majteczki były całkiem mokre, a to, co sobą przykrywały, aż pulsowało z oczekiwania na rozkosz. Palce same podążyły pod bieliznę, wyczuwając gładkość całego wzgórka, by potem zanurzyć się w wilgoci. Gdy tylko dotknąłem palcami łechtaczki, przyjemność dosłownie zwinęła Julię w kłębek, by ułamek sekundy później wygiąć ją w łuk. Miękko spłynęła w moje ramiona, rozgrzewając skórę klatki piersiowej swoim oddechem. Smukłe dłonie szybko poradziły sobie z paskiem i zamkiem błyskawicznym w moich spodniach. Chwyciła penisa, a dotyk jej palców przeszył mnie, jak wyładowanie elektryczne. Zaciskałem zęby, żeby nie krzyczeć z przyjemności. Nawet nie zauważyłem, kiedy osunęła się na kolana, a jej wargi drapieżnie zawładnęły moją męskością. Poruszała głową coraz szybciej. Jej usta obejmowały mnie całego, język smakował każdy milimetr mojej skóry… Podniosła wzrok i patrząc z lekkim triumfem wypisanym na twarzy, podsyciła moje rozgorączkowanie zwinnymi ruchami rąk. Z chrapliwym jękiem eksplodowałem falami rozkoszy.
*
Po dłuższej chwili wszechświat ruszył znowu z miejsca. Dziwnie zgrzytliwie i opornie. Coś się zmieniło, jakiś niewidzialny ruch poprzestawiał wszystko, co do tej pory znałem. Po wewnętrznej stronie jej sprężystych ud spływały ślady niedawnego upojenia. Wzięła mnie w posiadanie całą sobą. Klęczała przede mną, a po chwili obok mnie. Mokrzy od potu, zatraceni, razem.
*
Trudno było potem usłyszeć od niej, i w końcu powiedzieć też samemu sobie, że to nie powinno się zdarzyć i nigdy się nie powtórzy. Ona nie wiedziała, że jestem żonaty, że mam dzieci. Gdy jej to powiedziałem, milczała. Potem ociężale, jakby poruszała się pod wodą, wstała, zebrała swoje rzeczy i ubrała się.
- Jeśli chcesz, wykonam te projekty, które omówiliśmy. Nie chcę niczego więcej.
- Skinąłem głową. Świat opieszale wracał do zwykłej postaci, jak podczas powolnego trzeźwienia. Przychodziła codziennie i malowała. Rozmawialiśmy jak starzy, dobrzy znajomi, znający się jak łyse konie i nie mający przed sobą nic do ukrycia. A ja codziennie gapiłem się w jej numer na mojej liście kontaktów. I codziennie chciałem zadzwonić, a potem kładłem się obok żony i gryzłem paluchy z bezsilności.
*
Wciąż u mnie pracowała. Liczyłem dni i projekty, które jeszcze pozostały do wykonania. To jeszcze tylko dwa dni, jeszcze jeden…
- Do widzenia. - Wychodziła z domu ze swoimi przyborami. Na zakurzonej i zaśmieconej okruchami tynku podłodze zostawały lekkie ślady stóp. Nie mogę na to pozwolić, jeśli teraz odejdzie... Dopadłem jej w trzech susach, przycisnąłem do siebie i wpiłem się w jej wargi. Pociągnąłem w ciemność. Oparłem o stare biurko, jej drżące ręce rozrzucały jakieś papiery po całym pokoju. To ciało, idealne i nieidealne, jędrne i jednocześnie tak delikatnie miękkie. Całowanie piersi, błądzenie językiem, rozkosz odkrywania... Julia. Julia. Julia! Obudził mnie własny krzyk. Śpiąca obok żona wymamrotała coś przez sen.
*
Przyjeżdżałem tam coraz częściej. Sam. I patrzyłem na nią z daleka. Stała się moją obsesją, moim obłąkaniem. Możesz mieć mnóstwo panienek, możesz wmawiać sobie, że jesteś twardzielem, ale gdy raz poczujesz ciepło tej jedynej, nigdy tego nie zapomnisz. Będziesz kochał się z żoną i dusił w gardle imię innej. Będziesz miotał się z kąta w kąt, jak zatracony gówniarz. A jedyną odtrutką będzie kolejna dawka trucizny.
*
Rzepak przekwitał, jego ciężka woń wisiała w powietrzu. Poczułem na twarzy niespokojny dotyk wiatru. Niebo pociemniało. W oddali zamruczał grzmot. Znów podniosłem wzrok, chcąc chociaż przez moment schwycić jej sylwetkę spojrzeniem. Samotna postać bielała na tle wiekowych jabłoni. Zawibrowało w kieszeni. „Przyjdź. Jestem sama”. Nie dostrzegłem jej już, pochłonęły ją drzewa. Wybiegłem na drogę. Spokojnie, stary, tu mieszkają ludzie...
Zapukałem do drzwi.
- Julia, odejdę od żony, posłuchaj…
- Nie chcę rozbijać twojej rodziny, ale już tak nie mogę, nie wytrzymam…
- Nie mówmy, że nie możemy... możemy... musimy... - resztę słów zagłuszył grzmot przetaczający się po niebie. Porwałem ją na ręce i zaniosłem do najbliższego pokoju. Ściągnęła ze mnie koszulkę. Poczułem urywany oddech na piersi. Popchnąłem ją na łóżko. Przyciągnęła mnie do siebie. Cisza. Cisza przed burzą. Patrzyliśmy sobie w oczy. Niewypowiedziane słowa poruszały bezgłośnie nasze wargi, tajone nadzieje i lęki próbowały znaleźć słowa. Błyskawica. Zerwałem z niej bluzkę. Piersi uwolnione spod władzy tkaniny poruszyły się. Gniotąc je dłońmi, całowałem ją, całowałem jak jeszcze nigdy w życiu. Tak głęboko, jak gdybym chciał ją pożreć, aby wreszcie zaspokoić głód. Pierwsze krople ciężko zadudniły o szyby w dzikim staccato. Całe ciało Julii było moje, odkrywałem je, poznawałem. Język sunął od karku przez szyję, w dołeczku pomiędzy obojczykami wyczuwałem opętańcze szaleństwo pulsu. Te słodkie piersi delikatne jak dmuchawce, złotawa od słońca skóra na brzuchu, pachnąca kobiecość. Wszystko moje, moje, moje. Zanurzyłem się w słodyczy, pieszcząc łechtaczkę językiem i poruszając dwoma palcami w jej wnętrzu. Kobiece jęki przeplatały huki gromów. Nie istniała żona z jej udawanymi orgazmami i pozowaną pokorą. Liczyła się tylko bliskość Julii, ona cała, nareszcie moja. Nagle wyswobodziła się z mojego uścisku, przewróciła mnie na plecy i nie czekając na nic, dotknęła czubkiem języka mojej męskości. Zamarłem w oczekiwaniu na rozkosz. Gorąco. Parzący dotyk miękkich warg. Dławiony krzyk. Przerwałem pieszczotę i stanąłem za nią. Wbiłem się w wilgotne wnętrze jednym pchnięciem. Tłumione dyszenie, jęki i uderzenia ciała o ciało. Pieściłem zgrabny tyłeczek, dłońmi popychałem pośladki, by czuć ją jeszcze mocniej i szybciej. Adrenalina prosto w serce. Elektryzujący dotyk jej skóry oszałamiał. Julia. Julia! Leżeliśmy obok siebie w pachnącej namiętnością pościeli. Stygliśmy. Powoli oddalała się również burza. Cichł deszcz, przechodząc w równomierny szum.
*
Minął tydzień, potem dwa. Czasem przychodził letni, krótki, gwałtowny deszcz. Przychodził i mijał. Nie odpowiadała na moje wiadomości, nie odbierała telefonu. Echo dalekich gromów odzywało się na nabrzmiałym widnokręgu, a potem znów nastawał upał. Któregoś wieczoru, gdy przyjechałem do nowego domu, po prostu przyszła do mnie. Przytuliłem ją.
- Kocham cię.
- Wiem. I co my z tym zrobimy?

Zielone oczy. Zielone, jak ocean po burzy. Usta szukające jej ust. I coraz ciemniejsze niebo. Będzie burza – pomyślałem.